Państwo demokratyczne jako sekta
W jaki sposób działają partie polityczne, by przekonać społeczeństwo o tym, że demokracja służy właśnie społeczeństwu? Czy ma to coś wspólnego z działaniem sekt?
W jaki sposób działają partie polityczne, by przekonać społeczeństwo o tym, że demokracja służy właśnie społeczeństwu? Dokładnie tak samo jak opisywane są działania groźnych sekt religijnych; przy czym te opisy są oczywiście tworzone przez tychże polityków, którym sekty jawią się jako zagrożenie ich hegemonii w życiu społeczeństwa.
Oto definicja sekty destrukcyjnej według MSWiA i parlamentarzystów:
„za sektę destrukcyjną uznać można każdą grupę, która posiadając silnie rozwiniętą strukturę władzy, jednocześnie charakteryzuje się znaczną rozbieżnością celów deklarowanych i realizowanych oraz ukrywaniem norm w sposób istotny regulujących życie członków; która narusza podstawowe prawa człowieka i zasady współżycia społecznego, a jej wpływ na członków, sympatyków, rodziny i społeczeństwo ma charakter destrukcyjny„
„(…)zbiór ludzi o charakterze totalitarnym, naruszający podstawowe prawa człowieka lub zasady współżycia społecznego, która poprzez stosowanie technik psychologicznych i socjologicznych, wykorzystanie fizyczne, psychiczne lub materialne powoduje uzależnienie osoby od tej grupy lub jej przywódcy, a jej wpływ na jednostkę, rodzinę lub społeczeństwo ma charakter destrukcyjny.”
Na podstawie tych opisów łatwo możemy znaleźć analogie w działaniu struktur państwa a szczególnie w działaniu elit politycznych, do działania sekt uznanych przez państwo przez destrukcyjne.
Jednak demokracja, jako struktura samoorganizująca się (podobnie jak wirusy) odróżnia się w jednej cesze od sekty, która zwykle napędzana jest jakimiś ambicjami przywódcy. W demokracji system sam selekcjonuje przywódców, a ci, którzy pretendują do roli przywódców doskonale wiedzą jak manipulować opinią publiczną i społeczeństwem, by osiągnąć pewne cele. Można w skrócie powiedzieć, że demokracja to taka sekta, w której wyznanie i dogmaty religijne są dopasowywane na bieżąco w zależności od zapotrzebowania. Elity polityczne wykorzystują naiwność społeczeństwa, by mamić je obietnicami bez pokrycia.
Wydawać by się mogło, że demokracja nie szkodzi rodzinie, ale właśnie brak pewnej dyscypliny i wymagań, a za to folgowanie lękom i słabościom społeczeństwa, przyczynia się do jego degeneracji. W demokracji nie ma mowy o scenariuszu optymalnego rozwoju, bo liczy się doraźna korzyść większości społeczeństwa, a to rzutuje na to jak podejmowane są decyzje.
Dodatkowo ośrodki władzy oraz elity polityczne skutecznie zwalczają „konkurencję”. Wszystko co nie jest zgodne z demokratyczno-quasiliberalną poprawnością polityczną, jest spychane na margines, wyśmiewane, a czasami nawet penalizowane.
W państwie demokratycznym nie liczy się naukowa prawda, liczą się tylko emocje elektoratu. Dlatego elity polityczne będą zawsze kierować się pragmatyką wyborów, a nie nauką. Aby jednak dokonać tuningu swych wypaczonych idei, posłużą się pseudonauką (nauką służebną zwaną mocniej prostytucją naukową); zawsze bowiem znajdą się profesorowie, którzy omamieni zaszczytami, wpływami, korzyściami lub bezpieczeństwem, będą potwierdzać fałszywą wiedzę.
Aby wejść pomiędzy „kury” demokracji, trzeba gdakać jak i one. Demokracja sama więc selekcjonuje tych, którzy będą stanowić przyszłe elity. Teorie i idee niezgodne z poprawnością polityczną, są spychane na margines i właściwie nie istnieją praktycznie w życiu politycznym kraju. To daje impuls wszelkim nowym ambitnym politykom – oni, jeśli tylko mają odrobinę rozumu, wiedzą, że aby wejść do elit, trzeba mówić językiem tychże elit i promować te same, często puste idee.
To przecież politycy słyną z wielkiej rozbieżności celów deklarowanych i rzeczywistych (realizowanych). Co innego obiecują przed wyborami, inną etyką posługują się publicznie, a co innego myślą i robią. Dokładnie tak jak zarzucają to sektom.
W demokracji istnieje nawet coś co pełni rolę boga – jest to oczywiście pewien zespół ideii, które wspólnie tworzą poprawność polityczną. Nie może być ona publicznie negowana, gdyż oznacza śmierć polityczną mówiącego. Demokratyczna „inkwizycja” zabija politycznie każdego, kto chciałby powiedzieć coś niezgodnego z dogmatem (poprawnością polityczną). Przy okazji krytyki sekt, często wspomina się o fakcie korzyści finansowych jakie osiąga guru z faktu zarządzania sektą. Czy dogmaty współczesnej demokracji nie są identyczne? Czyż poprawność polityczna nie nakazuje społeczeństwu pracować, by ciągle zarabiać więcej i za coraz większe pieniądze, przez co generowany jest większy podatek dla rządu? Czy dzisiejsze elity wprost nie zachęcają do przesadnego konsumpcjonizmu, który znów generuje większe obroty a więc i zyski dla rządu?
Oczywiście istnieje pewna różnica polegająca na kontraście i stosunku zwrotu świadczeń. W zwykłej prostej sekcie guru zbiera wszystko a daje tylko ideały i poczucie wspólnoty. W demokracji, elity by zachować pozory muszą też coś dawać społeczeństwu, budować mosty, autostrady, zapewniać bezpieczeństwo itd. Ale to tylko pozory, bo większość podatków realnie służy tylko utrzymaniu sekty elit demokratycznych. Cały aparat służący do indoktrynacji sekciarskiej jest utrzymywany z podatków społeczeństwa, które wstąpiwszy dobrowolnie lub pod przymusem do sekty, nie jest w stanie z niej odejść. Wbrew pozornym hasłom o wolności, demokracja w sposób gwałtowny ogranicza swobodę i wolności ludzkie.
Oczywiście wiele systemów politycznych można nazwać sektą. Nawet logityka i jej kontestacyjna działalność, mogą nosić znamiona sekty. Jednak demokratyczna indoktrynacja jest na tyle silna, że nawet przez myśl nam nie przechodzi stwierdzenie, że mogą istnieć sekty pożyteczne lub przynajmniej nieszkodliwe. A wydaje się, że ruch logityczny jeśli miałby być nazwany sektą, to tylko przy założeniu, że intencje ludzi z nim związanych są pozytywne.